Wywiad

„Małe piekarnie i sklepy mięsne znikają, ale salony fryzjerskie nadal trzymają się nieźle”. Mischa Kamp i Tamara Bos o filmie „Cały świat Romy”

Każdego dnia po szkole 10-letnia Romy niechętnie zostaje u babci. Sztywna i surowa babcia Stine prowadzi własny salon fryzjerski i nie ma czasu dla wnuczki. Aż w końcu Romy orientuje się, że starszej pani coraz więcej rzeczy się miesza. Dziewczynka pomaga jej więc z nową kasą. Stopniowo babcia i wnuczka zaczynają się do siebie zbliżać.

Cały świat Romy to wzruszająca opowieść o wnuczce, która staje na wysokości zadania, kiedy babcia zaczyna wykazywać objawy demencji. Scenarzystka Tamara Bos („Minoes”, „Konik Świętego Mikołaja”, „Niesforny Bram”) i reżyserka Mischa Kamp („Konik Świętego Mikołaja”, „Chłopaki”), subtelnie tłumaczą, jak dokładnie narodziła się ta historia.

Tamara Bos: Kiedy moja własna babcia zaczęła wykazywać objawy wczesnego stadium demencji, okazało się, że ja próbowałam poradzić sobie z tą sytuacją zupełnie inaczej, niż robiła to moja mama. W tym czasie w mojej okolicy starsza pani prowadziła salon fryzjerski. Każdego dnia po szkole przychodziła do niej mała dziewczynka. Kiedy połączyłam te dwa elementy w mojej wyobraźni, powstał nowy, bardzo kobiecy wszechświat. Przyjemnie było opowiedzieć historię o starszej kobiecie, która nadal prowadzi coś swojego.

Gert Hermans: I tak salon fryzjerski stał się centrum akcji.

Mischa Kamp: Żeby nakręcić film w prawdziwym salonie fryzjerskim, musisz wynająć takie miejsce na 10 dni, a to bardzo kosztowne. Ale to był prawdziwy zakład w starym stylu – na sprzedaż.

Tamara Bos: Wyposażenie i wnętrze było rodem z lat 70. Idealnie, bo w filmie salon miał wyglądać trochę przestarzale. W końcu to miejsce – i jego rozpad – częściowo symbolizuje postępującą chorobę babci.

Czy macie słabość do salonów fryzjerskich?

MK: Małe piekarnie i sklepy mięsne znikają, ale salony fryzjerskie nadal trzymają się nieźle. Wystarczy przejechać się za miasto: w każdej jednej wiosce w tym kraju znajdziesz fryzjera.

TB: I chińską restaurację! To akurat punkt wspólny z „Konikiem Świętego Mikołaja”.

To cały świat sam w sobie, z własnymi zwyczajami i rytuałami.

MK: Parzenie kawy, miska z cukierkami na ladzie, półki pełne lokówek i plotkarskich magazynów… Wszystko to znajdziesz po dziś dzień w każdym zakładzie fryzjerskim.

TB: Lubię włączać takie elementy do moich historii. Fryzjerstwo wymaga profesjonalnych umiejętności. Na szczęście sama Beppie Melissen (w roli babci Stine) nie musiała zbyt często sięgać po nożyczki. Mogłaby wypaść nieco niezdarnie.

To miejsce, gdzie rozmawiają dorośli. W scenie otwierającej widzimy, że Romy nie uczestniczy w życiu tego zamkniętego świata.

TB: Romy jest zawsze otoczona dorosłymi, w salonie, w domu, na postoju ciężarówek. Te obrazki uświadamiają widzom, że to dziecko żyjące w świecie dorosłych, które musi radzić sobie z dorosłymi problemami.

Babcia nie jest w dobrej formie. Zdaje się, że dzieci dobrze to rozumieją. Jak udało się wam przekazać to tak klarownie, bez tłumaczenia czy nazywania rzeczy po imieniu?

MK: Nie osuwasz się w demencję z dnia na dzień. Prawda tkwi w szczegółach: w wizycie doktora, problemach z liczeniem, w tym, że nocą Romy odkrywa nieobecność babci… W tej scenie widz uświadamia sobie, że do Stine powoli zaczyna docierać, co się dzieje. Historia jest przedstawiona z perspektywy dziecka, które przechodzi ten proces zrozumienia krok po kroku.

TB: Dzięki wcześniejszemu spotkaniu z Marie – klientką babci, która od czasu do czasu wpada do salonu – dzieci wiedzą już, że istnieją osoby, które zdają się być bardzo pogubione. I mamy też silny komunikat w postaci obrazu babci siedzącej na krześle po powrocie ze szpitala. Poddaje się, walka się skończyła.

To dziwne, że ta surowa kobieta jest zdolna do czułości dopiero, gdy atakuje ją choroba.

MK: Razem z Beppie odwiedziłyśmy kilka domów spokojnej starości. Spotkałyśmy wyjątkowo gniewnych seniorów, ale też sporo starszych ludzi, którzy wciąż chichotali. Ta zmiana od „złego” do „dość miłego” nie jest niczym wyjątkowym.

TB: Choroba zmieniła moją babcię – stała się znacznie łagodniejsza, niż odkąd sięgam pamięcią. Wcześniej zawsze była bardzo zajęta, ale gdy się rozchorowała, potrafiła przysiąść na krześle, by opowiedzieć mi o dawnej miłości albo ścisnąć mnie za rękę. Uparła się, żeby kupić mi bardzo drogi młynek do pieprzu – mam go do tej pory.

Czy przygotowywałyście się do tego filmu teoretycznie?

TB: Dużo czytałam na te tematy, oglądałam też filmy dokumentalne. Na przykład film Louisa Theroux – deklaracja „Jestem fryzjerką” to parafraza cytatu z jego właśnie filmu, gdzie mężczyzna deklaruje: „JESTEM dentystą”.

Stine i Romy łączy to, że inni często podejmują za nie decyzje, a one same niewiele mają do powiedzenia w sprawie własnego losu.

TB: Ten film jest o zaakceptowaniu faktu, że nie wszystko możesz mieć pod kontrolą. Niektóre rzeczy po prostu się zdarzają, a ty musisz nauczyć się odpuszczać. Nie chcieliśmy robić wesołego filmu z Alzheimerem w tle i babcią robiącą głupoty. W „Całym świecie Romy” życie nie toczy się tak, jakby życzyli sobie tego bohaterowie, a fabuła rozwija się w dramatycznym ciągu wydarzeń. Sceny w duńskim domu letniskowym, gdzie babcia jest całkowicie zagubiona, kładą kres złudzeniu, że to „film dla masowej widowni”.

Dodałyście jednak nieco przytulnych elementów, na przykład kota Jensa. Modelowego kota fryzjerki, z piękną długą sierścią.

MK: Kot wraz z babcią przechodzi długą drogę w tej historii: najpierw jest zamknięty, później wchodzi do salonu, a w końcu zostaje zabrany do domu przez Romy. Ten kot był bardzo stary i doskonale wyszkolony. Kiedy umieszczałyśmy go gdzieś na planie, leżał tam niewzruszony, ujęcie po ujęciu, mimo zamieszania dookoła. Był niesamowity!

Vita Heijmen jest w swojej roli skromna i introwertyczna.

MK: W rzeczywistości Vita wcale nie jest spokojną dziewczynką, cały czas musi coś robić. Pomiędzy ujęciami bez przerwy podskakiwała i biegała. Ale gdy padało hasło „akcja”, natychmiast wcielała się w swoją rolę. Pierwszy dzień na planie był nerwowy. Nie miałam pewności, czy moje instrukcje do niej dotarły, bo nie mogła usiedzieć w jednym miejscu. Ale ujęcie po ujęciu, widziałam jasno, że brała do siebie każde moje słowo i wszystkie komentarze zastosowała w odgrywanej scenie.

Największe wrażenie zrobiła na mnie Beppie Melissen. Bardzo dobrze zdawała sobie sprawę, że demencję zdradzają głównie oczy.

MK: Beppie naprawdę weszła w to całą sobą. Czasem kręciliśmy nawet siedem ujęć, stopniując intensywność, by sprawdzić, jak daleko chcemy się posunąć. Tylko w scenach pływania w morzu, ze względu na niską temperaturę wody, użyliśmy dwóch dublerek – oswojonych z zimnem pływaczek. W tych scenach świecą więc duńskie pośladki.

Naprawdę wstrząsnęła mną scena zburzenia salonu fryzjerskiego. Tak nonszalancko podchodzimy do przeszłości?

TB: Całe życie wyrzucone na śmietnik, zbierają twoje rzeczy, wyrzucają i voilà... odchodzisz. Byłoby miło przenieść się o 20 lat i zobaczyć Romy, jaśniejącą szczęściem w swoim nowym salonie fryzjerskim. W głębi serca chciałabym móc zakończyć tak film, ale życie niestety tak nie wygląda.

Na tegorocznym festiwalu Ale Kino! Bos Bros otrzymała nagrodę Platynowe Koziołki. Czy możecie powiedzieć coś o Burnym Bosie? Co ta postać wniosła do waszej pracy i kariery?

TB: Wszystko! Pisałam od zawsze, od dziecka, ale dzięki ojcu już od najmłodszych lat widziałam, że mogę zrobić z tego swój zawód. Dzielę z nim pasję tworzenia dobrych książek, filmów i seriali telewizyjnych dla dzieci – opowieści, w których dzieci są pełnoprawnymi postaciami z własnymi życzeniami i pragnieniami. Moja droga do filmu i telewizji prowadziła przez bajki dla dzieci. Po pewnym czasie zostałam poproszona o współpracę przy takich historiach jak „Otje” i „Minoes”, a później miałam szansę napisać swój pierwszy autorski scenariusz: „Konik Świętego Mikołaja”. Uwielbiam w Burnym Bosie to, że ma zawsze pełno planów i nigdy nie boi się dać komuś szansy. Od razu z zachwytem przystał na pomysł, aby Mischa wyreżyserowała „Konika” jako swój debiutancki film.

MK: Burny był pionierem, który rozpoczął gruntowną, jakościową zmianę w telewizji dziecięcej. Nadał ton i zapoczątkował pisanie książek i scenariuszy dla młodego widza, w których małe dzieci wykazują się odwagą i charakterem. Najbardziej cenię w nim to, że nie boi się tego, co nowe, inne i nieznane. Jego umysł chodzi najbardziej niezwykłymi ścieżkami, jednak zawsze dba o to, by zbudować spójne, szczere emocje i postaci, w linii z ważnym przekazem każdej z tych historii. Niewiele jest takich osób jak Burny Bos. Dla mnie – jest jedyny w swoim rodzaju.