Wywiad

Kurtka z pudła. Benjamin Parent opowiada o filmie „Prawdziwy mężczyzna”

Dokądkolwiek by nie poszedł Tom, jego starszy brat Leo podąża za nim. W szkole, na boisku piłkarskim, podczas spotkań z dziewczynami – Leo jest zawsze u boku brata, by go chronić i prowadzić, niczym anioł stróż. Ale kim naprawdę jest Leo? Czy faktycznie nie ma żadnej rysy na tym, zdawałoby się, idealnym wizerunku? Jak dorastać pod skrzydłami własnego brata – szczególnie jeśli są to anielskie skrzydła? To pytania, z którymi konfrontuje widza francuski reżyser Benjamin Parent w swoim pełnym niespodzianek filmie „Prawdziwy mężczyzna”.

Gert Hermans: Co mogą dla siebie znaczyć bracia?

Benjamin Parent: O braciach czasem się mówi, że kochają się, choć rzadko kiedy się rozumieją. Moim zdaniem jest tak w istocie. Czy ktoś przyjaźniłby się z własnym rodzeństwem, gdyby nie więzy krwi? Nie byłbym tego taki pewien. Sam mam młodszego brata, który szybko stał się dla mnie jak starszy brat. Zamieniliśmy się rolami. Był większy, silniejszy, agresywniejszy – to on mnie chronił. Postać Lea wzorowałem na swoim bracie, a Tom przedstawia mnie. Co jest o tyle zabawne, że moi aktorzy mają na imię Benjamin i Thomas. Mój brat ma na imię Thomas… a ja – Benjamin.

Starszy brat może pomóc w wielu kwestiach, ale nie zawsze, gdy chodzi o miłość. Czy to coś, z czym Tom musi uporać się sam?

Tom szuka miłości, ale niekoniecznie w szkole. Szuka miłości ojca – miłości, która do tej pory była zarezerwowana dla jego starszego brata. Leo uczy Toma, jak zdobyć miłość ojca, starając się upodobnić młodszego brata do siebie. Do czasu, aż Tom uzmysłowi sobie, że to go za dużo kosztuje.

Spotkania braci to za każdym razem mieszanka fantazji z elementami realizmu. Sęk w tym, że ten realizm jest tak przekonujący, iż czasem można zapomnieć, że to fantazja.

Staraliśmy się nadać postaci Lea realizmu, trywializując jego obecność. Miał być bardzo obecny, niczym uporczywa myśl. Mógł się pojawić w każdym momencie. Takie było założenie. Nie byliśmy jednak w pełni na to przygotowani – zabrakło nam czasu. Dużo improwizowaliśmy z planami, a najbardziej – zawierzyliśmy intuicji Benjamina Voisina. Jeśli jego zdaniem coś nie pasowało do pełnego obrazu, nie pojawiał się w danej scenie. Staraliśmy się też włączyć jego postać w historię w sposób mniej realistyczny, czasem umieszczając go gdzieś w kadrze.

Gdzie dokładnie rozgrywa się ta historia? Co to za miejsce, gdzie jazda na rowerze nadal sprawia frajdę, a atmosfera w szkole różni się od klimatu szkoły z wielkiego miasta?

To tzw. zielone przedmieścia – małe miasto (na przedmieściach dużej aglomeracji), otoczone lasami. Dorastałem w mieście liczącym 60 tysięcy mieszkańców. Beton otoczony przyrodą. Liceum, w którym powstały zdjęcia, znajduje się w 35-tysięcznym miasteczku i przyciąga uczniów z okolicznych miast.

Kiedy oglądałem sceny rozgrywające się w szkole, pierwsze słowo, które przyszło mi na myśl, to „autentyczny”.

To zabawne, ponieważ de facto nie wiem, jak teraz wygląda szkolne życie, ale myślę, że tak naprawdę liczy się nasza percepcja. Zacząłem od uczuć, których mógłbym doświadczać jako nastolatek. Wydawały się autentyczne, ponieważ były szczere. A szczerość to w każdej scenie najważniejsza kwestia. Po jednej z projekcji podszedł do mnie 18-letni chłopak, by podzielić się tym, jakie to uczucie widzieć na ekranie to, czego samemu doświadcza się na co dzień. A później 70-letni mężczyzna przyznał mi, w jaki sposób ten film przywołał w jego pamięci młodzieńcze lata. Kilka pokoleń różnicy między tymi dwoma, a jednak połączyła ich szczerość bohaterów i ich doświadczeń.

Mama Toma mówi wprost o swoich uczuciach, a co z ojcem?

Vincent, ojciec, pokłada w najstarszym synu nadzieję. Leo ma być jego chwałą, jego sukcesem. Ma spełnić jego niespełnione marzenia – być młodzieńcem, którym Vincent sam chciał niegdyś zostać. Kocha syna, jednocześnie go tłamsząc. Nie zwraca za bardzo uwagi na Toma, który przypomina mu o własnej słabej stronie. Kiedy Leo umiera, Vincent traci swój symbol męskości, zwycięstwa, podboju. Zostaje złamany. Aby zaistnieć w oczach ojca, ale także nim potrząsnąć, Tom próbuje zastąpić Lea, być taki jak starszy brat. Vincent stara się komunikować z synem, ale nigdy mu się to nie udaje, bo ogólnie nie radzi sobie z rolą taty.

Chłopcy mają bardzo różny poziom energii. Czy tak samo było też na planie?

To bardzo interesujące. Różnica między nimi niezmiernie przysłużyła się filmowi – nie musieliśmy nic narzucać ani odgrywać. Chciałem, żeby ten kontrast był widoczny. Benjamin Voisin musiał być ostentacyjny, opresyjny… Chcieliśmy, żeby widz poczuł, jak trudne dla niego musiało być dorastanie w cieniu takiego starszego brata. Na planie Thomas Guy często się izolował. Jest z natury samotnikiem, w przeciwieństwie do Benjamina, który z miejsca z każdym się zaprzyjaźniał. Chodził bez przerwy po planie, jak duch. Był wszędzie, zawsze, stale w ruchu.

Co takiego stało się po filmie z symboliczną bordową kurtką?

Nigdy o tym nie myślałem. Kurtka jest w pudle – wyniesiemy je na strych. Nikt nie może jej nosić – jest tak jakby… nawiedzona? Już na zawsze będzie należeć do Lea.

Co jest tak wyjątkowego w fakcie, że Twój film jest pokazywany na festiwalach?

Zaproszenie na międzynarodowy festiwal to zawsze powód do radości. Udowadnia, że język, jakim posługuje się film, przekracza granice. Wrażliwość naszej historii wzrusza publiczność z innego kraju, z innej kultury – to bezcenne. Mam nadzieję, że młodzi ludzie odczują i zrozumieją emocje tego filmu. Dążę właśnie do takiej uniwersalności, gdzie Tom i Leo docierają do serc widzów na całym świecie, tak by ci zjednoczyli się we wspólnym odczuwaniu emocji.

© Zlín Film Festival